Życie wymusza zmianę
Piotr Kubasiak: Pan Profesor wskazuje często na dwie główne zasady – swoiste filary bezpieczeństwa europejskiego w XXI w.: nienaruszalność granic i poszanowanie prawa narodów do swobodnego stanowienia o własnym porządku politycznym. Czy po zajęciu przez Rosjan Krymu widzi Pan Profesor możliwość dialogu z Rosją?
Adam Daniel Rotfeld: Dialog jest nie tylko możliwy, ale i konieczny. Rosja nie zniknie. O jej stosunku do Ukrainy decyduje nie tyle układ sił czy zagrożenie wojskowe, ile postrzeganie miejsca i roli Ukrainy w procesie odbudowy rosyjskiego imperium. Wśród rosyjskich elit politycznych dominuje przekonanie, że większe niebezpieczeństwo grozi ich krajowi w wyniku potencjalnego rozpadu wewnętrznego niż napaści zewnętrznej.
Nie ma dziś żadnego państwa, które chciałoby prowadzić wojnę z Rosją. Kraj ten nigdy w historii nie miał równie bezpiecznych zachodnich granic jak dziś – w drugiej dekadzie XXI w.
Poczucie zewnętrznego zagrożenia ma służyć konsolidacji społeczeństwa wokół prezydenta Putina, który skupił w swoim ręku pełnię władzy i sprawuje ją w sposób autorytarny i niekontrolowany. Rosyjscy przywódcy wiedzą, że wojska NATO nie zaatakują ich kraju. Obecność tych wojsk na terytoriach państw członkowskich stanowi element strategii odstraszania, a nie zastraszania. Tworzenie klimatu ciągłego zagrożenia jest częścią składową cynicznej gry i propagandy, nie zaś odpowiedzią na zewnętrzne niebezpieczeństwa, które – jeśli nawet istnieją – to tylko na południu Rosji i Dalekim Wschodzie.
Rzeczywiste zagrożenia mają charakter wewnętrzny. Składają się na nie niedorozwój, słaba infrastruktura oraz potencjalny rozkład państwa. Prezydent Putin boi się powtórzenia sytuacji, kiedy w wyniku słabości wewnętrznych rozpadł się Związek Radziecki. Rozumowanie Putina i jego otoczenia opiera się na założeniu, że coś, co raz już się wydarzyło, może zdarzyć się ponownie. Strategia oblężonej twierdzy sprowadza się do tego, by temu zapobiec. Rozpadowi można przeciwdziałać na dwa sposoby: rozpoznać przyczyny choroby państwa, postawić właściwą diagnozę i rozpocząć kurację, czyli reformy.
Druga możliwość: nie zajmować się prawdziwymi przyczynami, ponieważ są one znane, i kontynuować kurs, który zapewnił obecnym elitom monopol władzy. Autorytaryzm ukształtowany w Rosji po upadku Związku Radzieckiego eliminuje ze swej istoty alternatywę władzy. Jeśli takiej alternatywy nie ma, to wcześniej czy później władza ulega demoralizacji. Taki system może trwać długo, nawet 50 czy – jak to się stało po bolszewickim przewrocie – 70 lat. Niemniej wcześniej czy później dojdzie do upadku. Historia pokazuje, że to nie zewnętrzni ani wewnętrzni wrogowie, ale życie wymusza zmianę. Zapewne pamięta Pan, że obecny przywódca Rosji po objęciu władzy ciągle operował słowem „modernizacja”.
Jednak ten plan nie został zrealizowany – i to nie dlatego że Putin był mu przeciwny, ale dlatego że warunkiem powodzenia była radykalna zmiana systemu. A tego Putin nie chciał. W miejsce demokracji nowo mianowany prezydent postulował ustanowienie w Rosji „dyktatury prawa”. W praktyce okazało się, że łatwiej ustanowić dyktaturę niż rządy prawa. Zbrojenia dają iluzję siły. Prezydent Putin ma też świadomość, że swoją polityką i propagandą zyskał poparcie społeczne. Gdyby w Rosji zorganizowano całkowicie swobodne wybory, to z całą pewnością wygrałby je Władimir Putin. Jednak samo prawo wyboru ze swej istoty byłoby początkiem zmiany systemu. Zatem potrzebne jest tworzenie iluzji zagrożenia i wszechobecnej w świecie rusofobii. Cokolwiek się dzieje złego, wyjaśnienie sprowadza się do tego, że jest to wynik spisku wrogich Rosji sił. Dotyczy to praktycznie wszystkiego: spadku cen ropy i oskarżenia rosyjskich sportowców o zażywanie niedozwolonych środków dopingowych. Przy tym ciekawa jest argumentacja: „Przecież doping biorą wszyscy, a atakują tylko naszych, rosyjskich sportowców – dlaczego? Bo my jesteśmy najuczciwsi. Jesteśmy wzorem cnót. Nigdy nie podbijaliśmy cudzych terytoriów. Nigdy nie ponieśliśmy też żadnej klęski”. Za wszystko, co złe we współczesnym świecie, odpowiada Zachód, a zwłaszcza Stany Zjednoczone. Nowa „rosyjska idea” budowana jest w opozycji do Zachodu i systemu wartości liberalnej demokracji.
Jaki jest w tym kontekście związek między tym, co się dzieje w Rosji, a tym, co wydarza się na Ukrainie?
W przewrocie na Majdanie w Kijowie Rosja dostrzegła dwa niebezpieczeństwa. Po pierwsze, gniew ludu może doprowadzić do zmiany władzy. Po drugie, jeśli reformy na Ukrainie powiodą się, to dla milionów Rosjan będzie to dowód, że mogą one również powieść się w ich kraju. W efekcie jedyny ruch, który powstał w Rosji po wydarzeniach na Ukrainie, to Antymajdan. Myśl przewodnia była czytelna: „Nie pozwolimy na to, żeby na placu Czerwonym doszło do podobnych wydarzeń”. Jeśli na Ukrainie powiodą się reformy, które mają charakter antykorupcyjny, modernizacyjny i reformatorski, to takim przemianom należy postawić tamę. Należy zdusić w zarodku to, co się dzieje na Ukrainie, bo – jak głosiła rewolucyjna pieśń – „z iskry rozgorzeje płomień”. Polska upadła w XVIII w. nie dlatego, że stanowiła dla zewnętrznych ościennych mocarstw zagrożenie, ale dlatego, że zakres swobód demokratycznych był u nas znacznie większy niż w przypadku mocarstw, które wzięły udział w rozbiorach. Był też drugi, ważniejszy czynnik: Polska była państwem słabym. Gdyby ówczesne elity były zjednoczone wokół króla, wsparły go politycznie i materialnie, pozwoliły na utworzenie 100-tysięcznej armii, to zapewne nie doszłoby do rozbiorów. Między wolnością a anarchią jest cienka granica. To z tamtych czasów datuje się powiedzenie: „Musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce”. Gdyby Rosja była państwem silnym, nie trzeba byłoby tworzyć iluzorycznych zagrożeń i mitów. Narody silne, bez kompleksów, nie stawiają sobie codziennie pytań typu: „Dlaczego świat nas nie lubi?”. Społeczeństwa potrzebują takich państw, które dają im poczucie bezpieczeństwa – zewnętrznego i wewnętrznego (socjalnego, tożsamościowego, kulturowego etc.).
Ukraina i jej sprawy traktowane są w Rosji jako jej problem wewnętrzny. Niepowodzenie procesu reform i destabilizacja Ukrainy mają zapobiec przemianom wewnętrznym i demokratyzacji Rosji. Tymczasem od ucieczki Wiktora Janukowycza, od marca 2014 r., Ukraina przeprowadziła więcej skutecznych reform niż w ciągu poprzednich 25 lat. W mentalności Rosjan Ukraina to Małoruś i podobnie jak Białoruś jest historyczną częścią składową Wielkiej Rusi, która – jak głosił radziecki hymn – „złączyła je na wieki”. W tym głęboko zakorzenionym w rosyjskiej mentalności rozumowaniu Ukraina jest częścią wspólnoty określanej jako russkij mir. Wyjaśnijmy przy tej Page sposobności, że słowo „russkij” pochodzi od Rusi, a Rusie były przecież różne: Moskiewska Ruś chciała sobie podporządkować inne ziemie i je podporządkowała. Ruś Kijowska czy Ruś Halicka nie były częścią Rusi Moskiewskiej, ale w opinii wielu Rosjan powinny do Rosji należeć. Rosyjskie elity i znaczna część społeczeństwa nie uznają prostej prawdy, że Ukraina ma prawo do decydowania o swoim ustroju wewnętrznym i sposobie organizacji bezpieczeństwa zewnętrznego. Formalnie Rosja uznała te zasady w Akcie końcowym Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie z Helsinek (1975 r.), w Memorandum budapeszteńskim (1994 r.) i wreszcie – w porozumieniu o rosyjsko-ukraińskiej granicy (z 28 stycznia 2003 r.). Jednak gwarancje, które mocarstwa nuklearne (Rosja oraz USA, Wielka Brytania, Francja, a nawet Chiny) potwierdziły wobec Ukrainy w Budapeszcie – w praktyce traktowane są jako werbalna deklaracja bez żadnego znaczenia. Punktem wyjścia do sensownego rozwiązania konfliktu między Rosją a Ukrainą byłoby poważne potraktowanie uroczyście przyjętych zobowiązań. Bez tego nie będzie możliwe nie tylko rozwiązanie konfliktu, ale nawet rzeczowy rosyjsko-ukraiński dialog. Myślę, że wcześniej czy później do tego dialogu dojdzie. W kontekście podstawowych filarów bezpieczeństwa, o których już tutaj była mowa, można zastanowić się nad dostosowaniem zasad Aktu końcowego KBWE do nowej rzeczywistości politycznej. Na obszarze transatlantyckim – od San Francisco do Władywostoku – jedynie w ramach Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE) obowiązuje wspólny kodeks zachowania państw we wzajemnych relacjach. Przypomnijmy: VIII zasada Aktu końcowego z Helsinek dotyczy równouprawnienia i prawa narodów do samostanowienia. Na jej mocy „wszystkie narody mają zawsze prawo, w warunkach pełnej wolności, określać, kiedy i jak sobie życzą, swój wewnętrzny i zewnętrzny status polityczny, bez ingerencji z zewnątrz”. Rzecz jasna, nic na tym świecie nie jest niezmienne. Również ustroje i systemy społeczno-polityczne mogą, a nawet muszą ulegać zmianie. Ale powinno to następować wyłącznie w wyniku woli członków narodu i obywateli państwa, którego te zmiany dotyczą. Odnosi się to w równej mierze do Rosji, co Ukrainy.
Czy znaczy to, że Rosjanie po prostu zapomnieli o VIII zasadzie Aktu końcowego KBWE z Helsinek?
Oczywiście Rosjanie o niczym nie zapomnieli. Jedynie zmienił się ich stosunek do tego dokumentu i do roli całego procesu, którego inicjatorem był zresztą ZSRR. Dla Rosji sprawą kluczową jest unieważnienie decyzji kijowskiego Majdanu. Rosyjska interpretacja jest z grubsza taka: Majdan był realizacją amerykańskiej koncepcji George’a W. Busha, którą reprezentował również jego następca Barack Obama, a mianowicie – promowanie „zmiany reżimów” (regime change). Stany Zjednoczone – twierdzą Rosjanie – uznały siebie za „światowego policjanta”, który ma prawo do narzucenia swojej wersji demokracji w innych państwach świata, zwłaszcza w tych, które USA uznają za niedemokratyczne. Skoro np. Saddam Hussajn nie był demokratyczny, to wolno im było wkroczyć do Iraku. Podobnie było z Libią czy z Afganistanem. Rosjanie twierdzili, że takie postępowanie było przejawem spisku międzynarodowego imperializmu, którego hegemonem są Stany Zjednoczone. Dowodem na to miał być festiwal „kolorowych rewolucji”, z arabską wiosną włącznie. Kolejnym etapem realizacji tej polityki była Ukraina.
Rosjanie nie przyjmują do wiadomości tego, że to Ukraińcy sami uznali rządy Janukowycza za przegniłe i skorumpowane. Ukraińcy byli też przekonani, że Janukowycz jest wykonawcą woli Rosji. Rok po zmianie prezydent Putin potwierdził w wywiadzie dla publicznej rosyjskiej telewizji, że w 2014 r., gdy dokonano – jak on to powiedział – zamachu i odsunięcia od władzy prawowicie wybranego prezydenta Ukrainy, czyli Janukowycza, to on – jako prezydent Rosji – wydał rozkaz wszystkim rodzajom sił zbrojnych – na lądzie, w powietrzu i na wodzie – by go ratowały. Można sobie postawić zasadne pytanie: dlaczego dla ratowania jednego człowieka postawiono na nogi całą potęgę sił zbrojnych wielkiego rosyjskiego mocarstwa?
Zapewne dlatego że był on „człowiekiem Putina” i – co równie ważne – mógł jeszcze okazać się potrzebny, gdyby udało się przywrócić na Ukrainie system od Rosji zależny. Moskwa nie przyjęła do wiadomości, że Ukraińcy postanowili pójść o krok dalej i zmienić porządek polityczny na taki, w którym dla Janukowycza i jego „drużyny” nie było już miejsca. W miarę rozwoju wypadków scenariusz powrotu Janukowycza na ukraińską scenę polityczną tracił na aktualności: jest on na tyle zdyskredytowany, że dziś zapewne trwają poszukiwania nowego, młodego przywódcy, który mógłby stanąć na czele prorosyjskiej opozycji w Kijowie. Strategia wobec Ukrainy sprowadza się do tego, żeby obecną władzę destabilizować, a po jej obaleniu ustanowić tam reżim „o ograniczonej suwerenności”. Innymi słowy, polityka Ukrainy musiałaby odpowiadać strategicznym celom polityki rosyjskiej. Przy takich założeniach zachowana byłaby fasada suwerennego i niepodległego państwa. Podstawowy warunek i wymóg: państwo to powinno być od Rosji zależne. Natomiast może zachować wszystkie narodowe atrybuty: flagę, herb, mundury, a nawet język – przy założeniu, że status języka ukraińskiego i rosyjskiego będą zrównane i oba będą uznane za języki państwowe. Inny scenariusz – to inspirowany rozpad Ukrainy na swoiste „udzielne ruskie księstwa”, które mogłyby tworzyć zależną od Moskwy konfederację. Początkiem takiego „rozwiązania” jest dekret prezydenta Putina z połowy lutego tego roku o uznaniu przez Rosję paszportów wydawanych przez dwie samozwańcze republiki – Doniecką i Ługańską (DNR i ŁNR).
Jednak Rosjanie na Ukrainie mają swoich zwolenników.
To naturalne. Narody zamieszkujące Ukrainę nie były nastawione wobec Rosji wrogo. To dopiero stosunek Rosji do Ukrainy zmienił ten stan rzeczy. Paradoks polega na tym, że żaden kraj nie wniósł tyle do ukształtowania nowej narodowej i państwowej świadomości Ukraińców co Rosja swoimi działaniami na przełomie lat 2013 i 2014. Powiem ironicznie, że Ukraińcy powinni stawiać Putinowi pomniki za to, że przyczynił się do pobudzenia ich poczucia wspólnoty narodowej. Nastroje antyrosyjskie były na Ukrainie centralnej i południowo-wschodniej sprawą marginalną. Teraz stały się dominujące. I to jest niewątpliwa „zasługa” Rosji. Gdyby pozostawiła ona mieszkańcom Ukrainy pełną swobodę, to kraj zapewne byłby podzielony na zwolenników bliskiej współpracy z Rosją oraz integracji z Unią Europejską. Co więcej, Rosja mogła udzielić Ukrainie pomocy przez rozwijanie stosunków gospodarczych, które nie byłyby warunkowane politycznym uzależnieniem. W czasach ZSRR Ukraina była zbrojownią radzieckiej armii wyposażoną w nowoczesne technologie do produkcji samolotów i rakiet na światowym poziomie. Rosja mogła importować tę produkcję i w ten sposób połączyć ze sobą Ukrainę gospodarczo. Warunkiem rozwiązania konfliktu jest uznanie prawa Ukrainy do swobodnego stanowienia o swoim losie. Przywódcy Rosji – gdyby traktowali istotę państwa prawa serio – mogliby ułożyć z Ukrainą relacje nowego typu. Myślę, że wcześniej czy później do tego dojdzie, jakkolwiek droga do tego celu będzie wyboista i długa. Nasuwa mi się tu pewna analogia z relacjami polsko niemieckimi po I wojnie światowej. Niemiecki minister spraw zagranicznych w Republice Weimarskiej Gustav Stresemann domagał się rewizji granic, twierdząc, że zachodnie granice Polski są unerträglich (nie do zniesienia); że są to „granice krwawiące i płonące” („blutende und brennende Grenzen”). Tak samo dzisiaj dla Rosji granice na południowym wschodzie z Ukrainą są nie do zniesienia. Rosja inspiruje i wspiera separatystów z Ługańska i Doniecka. W efekcie wraz z zakończeniem rządów Jelcyna Rosja porzuciła politykę respektowania status quo i nienaruszalności istniejących granic, stając się de facto państwem rewizjonistycznym.
Pan Profesor przedstawił kiedyś tezę, że współcześnie w relacjach międzynarodowych nie należy oczekiwać wielkich przełomów. Dzisiaj dialog pomiędzy narodami odbywa się na różnych szczeblach i jest żmudnym, długotrwałym procesem. Czy można zatem oczekiwać przełomu na linii Rosja–Ukraina?
Przełomu nie będzie. Można oczekiwać poważnego dialogu i stopniowej normalizacji wzajemnych stosunków. Możliwe są też mniej optymistyczne scenariusze, np. utrzymywanie się przez długie lata stanu „ani pokój, ani wojna”, jak to się dzieje na Bliskim Wschodzie; nie można też wykluczyć inspirowanych z zewnątrz prób zamachu przy biernym przyzwoleniu na taki wariant nowej amerykańskiej administracji. Można sobie wyobrazić, że nowy prezydent Stanów Zjednoczonych nie uzna inkorporacji Krymu do Rosji de iure, ale pogodzi się z tym de facto. Przed wyborami sygnalizował zaakceptowanie tego, że Krym jest już częścią Rosji, a po dymisji szefa Narodowej Rady Bezpieczeństwa USA ogłosił, że Rosja powinna zwrócić Krym Ukrainie. Dla bezpieczeństwa Ukrainy sprawą kluczową na dłuższą metę jest kształtowanie się nowej tożsamości politycznej narodu, który w sposób suwerenny będzie mógł podejmować decyzje o relacjach z sąsiadami, zgodnie z zasadą „nic o nas bez nas”.
Jednym z celów mojego pobytu w wiedeńskim Instytucie Nauk o Człowieku było zdefiniowanie i zapoczątkowanie trójstronnego projektu, w ramach którego opracowano by studium porównawcze o kształtowaniu się tożsamości politycznej narodów w procesie transformacji: w Polsce, Rosji i na Ukrainie. Inicjatywa ta stanowiła przedmiot wstępnych dyskusji między uczonymi z tych trzech państw. Powstał katalog pytań, na które badacze mogliby przedstawić odpowiedzi z własnej perspektywy opartej na doświadczeniach swoich narodów. Należałoby wspólnie zastanowić się nad tym, co jest istotą kształtowania się tożsamości politycznej. Czy jest to głównie kultura i język oraz mentalność i religia, czy też jest to specyficzny stosunek do własnej historii, do historii sąsiadów i określanie swojej tożsamości w opozycji do innych? Warto zastanowić się nad tym, czy modernizacja wymaga zmiany postaw, w jaki sposób poszukiwać sposobów sprostania wyzwaniom, które niosą ze sobą przyśpieszone zmiany współczesnego świata, a także nowe postawy i oczekiwania własnego społeczeństwa.
Pamięć historyczna w relacjach polsko-ukraińskich nie jest tematem łatwym. Wystarczy wspomnieć o skrajnych emocjach, jakie jeszcze dzisiaj wywołuje Wołyń.
W kontekście projektu, o którym mówiłem, nasuwa się pytanie: w jakiej mierze pamięć o Wołyniu wpływa na kształtowanie się tożsamości współczesnych Polaków i Ukraińców? Czy sprawę tę należy wyciszyć, czy też powiedzieć prawdę – i to niezależnie od tego, czy jest ona wygodna i politycznie poprawna?
Pewne jest to, że trzeba uznać prawo Ukraińców i Polaków do własnej pamięci historycznej. Ani Polska, ani Ukraina nie mogą i nie powinny narzucać sobie żadnej wspólnej „kanonicznej” wersji historii.
Przedmiotem pracy badaczy mogą być wysiłki zmierzające do ustalenia faktów i wydarzeń. Interpretacje są i będą różne. Tak się składa, że oddziały i dowództwo UPA pozostawiły po sobie znaczną liczbę dokumentów, które mogą być konfrontowane z dokumentami NKWD i polskimi archiwami. Grzegorz Motyka, dyrektor Instytutu Studiów Politycznych PAN, opublikował kilka monografii, które są próbą zobiektywizowania tych wydarzeń. Jednak mylą się ci, którzy sądzą, że publikacje te mają zasadniczy wpływ na pamięć historyczną. Jest ona zjawiskiem zupełnie specyficznym, autonomicznym i niezależnym. Polscy i ukraińscy badacze utworzyli kilkanaście lat temu wspólne zespoły historyczno-badawcze. Pod auspicjami Ośrodka „Karta” ukazało się ponad 10 tomów w ramach serii Polska–Ukraina: trudne pytania. To nie pytania były trudne, ale odpowiedzi. Trudność powiedzenia naukowej prawdy polega często nie na braku dostępu do dokumentów, ale na tym, że mamy do czynienia ze sferą psychologii, emocji i mieszaniną wzniosłych ideałów i proklamacji – z jednej strony, a z drugiej – z brutalnymi aktami, haniebnymi i zbrodniczymi działaniami. Mitologia i pamięć historyczna opierają się na wzniosłych słowach, a usuwają w cień to, co było wstydliwe, nieludzkie i podłe.
Jak zdaniem Pana Profesora będą układać się relacje między Ukrainą a Unią Europejską? Wygląda na to, że solidarność z Ukrainą zaczyna słabnąć. Prawie każdy szczyt UE poprzedza niepewność, czy sankcje stosowane wobec Rosji będą przedłużone.
Punktem wyjścia w odpowiedzi na tak postawione pytanie jest uświadomienie sobie prostej prawdy: problemy dzisiejszego świata rodzą się wewnątrz państw, a nie między nimi. Nie ma fundamentalnych problemów między Ukrainą a Unią Europejską. Każde z państw członkowskich UE określa swój stosunek do Ukrainy w zupełnie inny sposób. W Niemczech i Austrii jest więcej zrozumienia dla sprawy ukraińskiej niż na Południu: w Hiszpanii, Włoszech, Portugalii czy Grecji. Kraje te nie mają do Ukrainy stosunku negatywnego, ale raczej obojętny. Pamiętam, że ponad 10 lat temu podczas nieformalnej unijnej debaty o sprawach Ukrainy jeden z ministrów spraw zagranicznych z południowej Europy wyraził pogląd, że Ukraina historycznie nigdy nie była państwem ani odrębnym narodem. „Wiedza” tego polityka oparta była na wydanym przez Akademię Nauk ZSRR w latach 50. ubiegłego wieku podręczniku historii Ukrainy, który został wydany notabene w języku rosyjskim. W czasach radzieckich nie ukazał się żaden podręcznik historii Ukrainy po ukraińsku. Podręcznik ten wyrażał – jak byśmy to dziś określili – stalinowską wersję „polityki historycznej”. Nie wiemy, jak będą się układać sprawy wewnątrz Ukrainy, wewnątrz Rosji czy Unii Europejskiej. Unia z natury rzeczy zainteresowana jest uregulowaniem relacji ukraińskorosyjskich w sposób korzystny dla Ukrainy i Europy. Nie bez znaczenia w najbliższej przyszłości będzie obrana wobec Rosji nowa strategia obecnego prezydenta USA. Nieukrywana przez Donalda Trumpa fascynacja osobowością prezydenta Putina i zapowiedź poprawy stosunków z Rosją mogą ulec z biegiem czasu istotnej modyfikacji. albowiem relacje te zależą nie tylko od uregulowania „sprawy ukraińskiej”, ale również od sposobów wzajemnego ograniczenia zbrojeń rakietowo-jądrowych i ułożenia stosunków w trójkącie Waszyngton–Pekin–Moskwa.
Sprawy ukraińskie znajdują się głównie w centrum uwagi OBWE, w której – na zasadzie rotacji – przewodnictwo przejęła Austria. Wcześniej – bo jeszcze w 2014 r. – powołano z inicjatywy Szwajcarii i Niemiec grupę pod nazwą Panel of Eminent Persons on European Security as a Common Project. Uczestniczyłem w pracach tej grupy, która przedstawiła dwa raporty: pierwszy dotyczył wyłącznie Ukrainy, a drugi, całościowy – bezpieczeństwa europejskiego opartego na współpracy. Uczestnikiem Panelu był również Rosjanin, którego stanowisko sprowadzało się do tego, że Ukraina oczywiście może być państwem suwerennym, wszakże pod warunkiem że jej polityka będzie zbieżna z rosyjską strategią bezpieczeństwa. Innymi słowy, byłaby to „ograniczona suwerenność”. Z takim podejściem nie mogli pogodzić się pozostali uczestnicy Panelu. Rosjanin zdystansował się od stanowiska większości w formie listu załączonego do raportu. Po zakończeniu prac Panelu Siergiej Karaganow przedstawił koncepcję „triumwiratu” (USA–Rosja–Chiny), który rozładowałby napięcia, jakie powstają w stosunkach bilateralnych. Ta nowa „Trojka” (czy też „Koncert Mocarstw”) miałaby uzgodnić między sobą nowe wspólne podejście do kontroli zbrojeń, a w szczególności do wypracowania „wielostronnego wzajemnego odstraszania nuklearnego”. Innymi słowy, byłoby to swoiste nowe „Święte Przymierze” na miarę XXI w., w którym Rosja powróciłaby do roli światowego gracza – z Ukrainą w ramach jej strefy wpływów.
Na pozycję Ukrainy wpłyną też wyniki wyborów we Francji i w Niemczech. Jednak decydujące znaczenie będą miały reformy wprowadzane na samej Ukrainie. Od ich sukcesu lub niepowodzenia zależy więcej niż od relacji Ukrainy z Unią.
Powracam do swojej głównej tezy: sytuacja w dzisiejszym świecie zależy w większej mierze od zmian zachodzących wewnątrz państw niż relacji między nimi. Jeśli reformy państwa ukraińskiego okażą się skuteczne i wypracowany system antykorupcyjny – choćby w istotnej mierze – wyeliminuje korupcję z życia publicznego, będzie to miało dla przyszłości tego państwa znaczenie większe niż dziesiątki deklaracji i rezolucji. W tym kontekście opowiem Panu pewną anegdotę: w styczniu 2005 r., kiedy zostałem mianowany ministrem spraw zagranicznych, zadzwoniłem do Joschki Fischera, ministra spraw zagranicznych Niemiec. Zaproponowałem, abyśmy wybrali się wspólnie z krótką wizytą do Kijowa. Byłoby to – powiedziałem do Joschki – demonstracją naszego wspólnego poparcia dla nowo wybranych władz Ukrainy. Joschka uznał, że jest to dobra inicjatywa, i na wiosnę 2005 r. polecieliśmy do Kijowa. Zostaliśmy przyjęci najpierw przez prezydenta Wiktora Juszczenkę, a potem przez panią premier Julię Tymoszenko. Po zakończonej rozmowie, kiedy wstaliśmy od stołu, pani premier odprowadziła nas do drzwi, przytrzymała mnie za rękę i poprosiła, abym na chwilę się zatrzymał. Kiedy zostaliśmy sam na sam, pani Julia Tymoszenko zapytała: „Czy może mi Pan powiedzieć, gdzie leży klucz, który otwiera drzwi do Unii Europejskiej?”. Odpowiedziałem: „Pani Premier, z całą pewnością klucz ten nie leży w Berlinie ani w Warszawie. Nie leży też w Brukseli. Ten klucz leży tutaj, w Kijowie. Nie mam wątpliwości, że Pani wie lepiej, jak i gdzie go znaleźć”.
Rozmowa powstała w ramach Andriy Sheptyts’kyi Senior Fellowship, którego stypendystą był Adam Daniel Rotfeld w 2016 r. w Instytucie Nauk o Człowieku w Wiedniu. Pierwsza publikacja w języku angielskim w Eurozine.com w marcu 2017 r.
Published 12 July 2017
Original in Polish
Translated by
Kate Younger
First published by Eurozine (English version); Znak (Polish version)
© Adam Daniel Rotfeld / IWM / Eurozine
PDF/PRINTNewsletter
Subscribe to know what’s worth thinking about.